piątek, 10 lipca 2009

Proszę się teraz położyć


„Proszę się teraz położyć, zasnąć i nie budzić się przez najbliższe osiem godzin, będzie pan operowany. Nie chcemy przecież doznać tego podłego uczucia, kiedy ktoś się gapi. Naszych chirurgów to okropnie paraliżuje. Sam przestałem zaglądać na salę operacyjną po pierwszej dziesiątce, pan rozumie.”

Co u licha? Jaka dziesiątka? – Stawiałem dobre pytania, jednak zbyt zawstydzony majestatem ordynatora, nie zadałem żądnego.

„No, to więcej panu nie pomogę. Chyba mogę pana zostawić? Mam jeszcze wielu pacjentów z pańskimi objawami, istna epidemia, pan rozumie. Siostra Małgosia potrafi nieźle śpiewać kołysanki, może pan sobie życzy, dobrze, zaraz tu będzie.”

Skinąłem głową, „Siostra Małgosia” to moja koleżanka z podstawówki. Znamy się jak konie i moglibyśmy razem kraść inne, łyse, konie. Przynajmniej wypytam ją co i jak. Trochę się wstydzę po tylu latach, ot tak spoufalać się z obcą już, było, nie było, osobą, ale wyjścia nie mam. Poza tym w holu, na izbie przyjęć uśmiechnęła się do mnie, a nawet odpowiedziała na moje skinienie wybielonym „cześć”. Powinienem wiedzieć coś o „pierwszej dziesiątce”. Powinienem wiedzieć coś o swoich objawach. Może uda się zdobyć bladą lub mglistą, pielęgniarską diagnozę?

Cały czas mam wrażenie, że nauczyłem się tej buddyjskiej kontroli snu. Tej, którą trzeba ćwiczyć na jawie. Tej samej, w której kluczową rolę odgrywa wmawianie sobie snu. Patrzenie na dłonie. To są moje dłonie we śnie. To są moje dłonie we śnie. To są moje dłonie we śnie. Tylko jak odmówić się z powrotem do jawy.

Odkąd pamiętam spojrzenie moje nie leżało nawet obok trzeźwego spojrzenia, wszystko widziałem jak linijki wierszy i bynajmniej nie wspominam o tym, by ktoś uwierzył w najciemniejsze zakamarki moich tekstów. Piszę, żeby to zrozumieć. W każdym bądź razie, nigdy nie byłem tym kim jestem naprawdę. Moja nieco spłaszczona twarz, nieco zmęczone powieki do spółki z niechlujnym odzieniem i rozwiązanymi butami dochodziły do mnie przez gęstą mgłę dziewczęcych uśmiechów, zapachów książek etc. Wtedy świadom charakteru egzystencji, tej egzystencji, zacząłem uczyć się technik opanowywania snu. Wchodziłem w rolę sennego ja i bawiłem się nim na tyle sposobów, na ile tylko pozwalała noc. Moim pierwotnym celem było odżegnanie się od życia na niby, tego samego, które nie dostarczało mi bodźców, tego, które reklamowało się uśmiechem i zapachem. „Jeśli odejdę od marzycielstwa – myślałem – nic mnie już nie ominie, wszędzie będę przynależał w głębokich stu procentach i zero dyskusji.

„Hej, Matyś, trafiłeś i tu, powiedz szedłeś za mną? Głupie pytanie, musiałeś za mną chodzić, skoro tu trafiłeś. Podobam ci się tak samo jak kiedyś, no powiedz”

Małgosia, jak się okazało, zmieniła się tylko w rubryce stan cywilny. Dwa razy.

„Nie było mi z nim dobrze, znieważał mnie, poniżał. Ty wiesz, Matyś, co to takiego terror psychiczny? Ale powiem ci, że jak tak tam wtedy za mną chodziłeś, to miałam największą w życiu szansę na orgazm. Co? No ordynator nie podoba mi się, jest taki surowy i stanowczy, ani kapki poczucia humoru, jak coś powie, to koniec, gdzie ja bym nie mogła tak żyć. Nie goli się nawet, pewnie myśli, że dostanie nobla, nie, w ogóle nie mój typ.”

Zagadnienie pierwszej dziesiątki było jej obce. Moje objawy?

„Wiesz, Matek, tobie brakuje kobiety, jak Ty tak po nocy się za mną włóczysz, ja to wiem najlepiej. Ech! To dzikie spojrzenie. A raz w tym zaułku jak mnie tam otarłeś się o mnie klatką, to miałam największą w życiu szansę na orgazm, nie kłamię, pomyśl o tym. Także te twoje cierpienia, z tego co ja tu widzę, to tylko kobiety. Z braku kobiety, znaczy. Z jakiejś żądzy nieogarnionej.”

Co jak co, ale kiedyś trzeba urwać ten łańcuszek bzdur. Nigdy nie chodziłem za Małgośką! Najzwyczajniej nie miałbym na to czasu, piszę powieść gotycką, powieść psychologiczną, powieść groteskową i memoire, a wszystko to równolegle. Zatem nie zostaje mi sporo czasu na ocieranie się klatką w ciemnych zaułkach. Trzeba jej to wyjaśnić, bo co jeżeli rzeczywiście jest ktoś, kto śledzi ją, gdy spaceruje. Pewnie przyjdzie dzień, w którym „tajemniczy wielbiciel/ocieracz” przestanie się zadowalać widokiem marchewki i zaatakuje. Kto normalny łazi za kobietą po nocy? Zaatakuje, a wtedy co? Policja przyjdzie prosto do mnie, nie będą pytać czy zgadzam się przenieść swoje biurko i maszynę do celi. Cały proces twórczy trafi szlag. Nic, nic, wyrwę ją z tego przekonania. Choć z drugiej strony, szkoda rozczarowywać tak szczęśliwe i mające największą w życiu szansę na orgazm stworzenie.

„Słuchaj, Gosiu, ja nie mógłbym za tobą chodzić… Oj, to znaczy, mógłbym, nawet chciał, ale nie mam akurat czasu. Chwilowo jestem bardzo zajęty.”

Posmutniała momentalnie, nachyliła się nade mną pocierając dolną wargą o górną wargę – ma ten nawyk jeszcze z dzieciństwa, nadaje jej urodzie cokolwiek komicznego odcienia.

„Ja wiem, głupku, ja się tak tylko bawię. Całkiem fajnie jest wymyślać jak za mną chodzisz. Jak masz obsesję na moim punkcie. To może połączyć, przybliżyć. Może, jeśli cię stąd wypuszczą, zostaniesz maniakiem i weźmiesz mnie w cichym, ciemnym zakątku miasta. Ciągle tamtędy chodzę… Oj, za moment masz operację, miałam cię uśpić, zupełnie zapomniałam, nie widzieliśmy się kopę lat… Ach śpij kochanie…Jeśli gwiazdkę z nieba chcesz, dostaniesz…”

Może była pełna wiary w swoje zdolności, może posiadała kwalifikacje anestezjologiczne, może została nauczona hipnozy – nie mam pojęcia, ale śpię jak trup. Śpię, ale jak już wspominałem, dzięki sztuce opanowywania marzeń sennych, którą z powodzeniem praktykuję od roku, mówię do ciebie, do was. Jesteśmy w jednym pokoju, drodzy czytelnicy, spotykamy się tu dość często, kiedy organizuję swoje oniryczne wieczorki. Oniryczne w sensie: dziejące się we śnie.

-Tak, moi mili, to sen nas tu sprowadził. Państwo zdaje się zasnęli przy lekturze niniejszego opowiadania? Ktoś potrafi się wysłowić? Może ktoś potrafi zadać pytanie? Pani w ostatnim rzędzie, duże piersi, blond włosy, tak pani, proszę mówić.
- Podwórko, przez które chadzam, nie jest szerokie.
- Tak, w istocie. Nie powinienem. Przepraszam, mogę jednak zapewnić, że pojawi się jeszcze jedna, wcale odpowiednio psychicznie usytuowana kreacja żeńska. Ktoś jeszcze? Pan w loczkach, z astygmatyzmem, proszę.
- Czy niejedno ma imię ogródek jak brylanciki pod koniec drzewa?
- Fabuła nosi pewne znamiona fascynacji erotycznych, ale bez przesady. A więc, drodzy państwo zabieram państwa na odział, dopóki się nie wybudzę odegramy tu sobie kilka przyszłych wydarzeń… Łysawy pan z kozią bródką, zapraszam do mnie, niech się pan położy. Tu jest łóżko. Kto jeszcze, kogo by tu? Która z pań potrafi śpiewać? W porządku, śliczniutki, czerwony sweterek w hebanowych włosach, pani, pani… Reszta proszę się ułożyć w swoich salach – jesteście pacjentami tła. A więc, panie Kozioł: Proszę się teraz położyć, zasnąć i nie budzić się przez najbliższe osiem godzin, będzie pan operowany. Nie chcemy przecież doznać tego podłego uczucia, kiedy ktoś się gapi. Naszych chirurgów to okropnie paraliżuje. Sam przestałem zaglądać na salę operacyjną po pierwszej dziesiątce, pan rozumie.