wtorek, 18 sierpnia 2009

Headbanging - Jimmy Jordan


Dzień jest dobry, ale nie wystarczająco bym zaczął o tym mówić nowym sąsiadom. Niefortunnie spotykam ich tego dnia na mieście, poznają mnie, a ich nastoletni, zezowaty, ubrany jak na pogrzeb (takoż i umalowany) syn, zostaje mi po niekrótkiej rozmowie powierzony celem nabycia i dopasowania nań okularów.
Kiedy powiedziałem czym się zajmuję, wiedziałem, że to się tak skończy. Teraz myślę, że powinienem wymigać się od odpowiedzi na pytania rozpoczęte wyrazem "gdzie", wyrazem "kiedy", lub ciągiem "czy nie zechciałby pan".

Dałem się wrobić w sielankową historię pod tytułem "sąsiedzka przyjaźń", jednak nie oznacza to, że jestem frajerem. To matka batmana mnie prosiła, a mam słabość do kobiet zwłaszcza, gdy gotowe są wylądować na kolanach. Plan więc jest prosty: prowadzę dzieciaka do mojego salonu, zostawiam z pierwszą, lepszą sprzedawczynią i dzwonię do rodzicieli, że coś mi wypadło nieoczekiwanego, nieoczekiwanie.

Ma na imię Rafał, dość gejowskie imię jak na dorastającego satanistę. Po drodze, raptem kilka pięter galerii handlowej, nie zamieniam z nim ani słowa w nadziei, że powie o tym milczeniu ojcu lub matce. Chłopak jest cichym fanem drących mordy kapel metalowych, cichym, gdyż, dam głowę, jego głosik zwykle nie pokonuje magicznej granicy dwudziestu decybeli. Dam głowę, że mamrocze. Pech chce, chwilkę później rzeczywiście coś tam mamrocze pod nosem.
-Zapuszczam włosy - mówi, a może raczej "puszczam losy"? Żadne z jego oczu, które miałbym wyleczyć nie patrzy na mnie, choć twarz jednoznacznie sugeruje moją osobę, jako adresata.
-Chciałbym wyglądać tak, jak ten koleś z Behemotha.
- Super. - ucinam - To tutaj, wchodzimy. - Swoją drogą wielkie ignoranctwo, nie znać swoich idoli z nazwiska. Mógłbym mu w ten sposób dogryźć, gdybyśmy tylko byli kilka kroków wcześniej. Nie mam ochoty łajać go przy współpracownikach. Nadszedł moment odpowiedni do rejterady. Jeszcze tylko:
-Małgosiu, to Rafał, syn moich nowych sąsiadów, przyszedł na badania i chciałby wybrać okulary. Ja zapomniałem, że mam dzisiaj iść na tę kolację...- przytaknij kobieto, no, współpracuj, please!
-Jaką kolację? - pieprzone wścibstwo Małgośki. Puściłbym oczko, ale mój młody przyjaciel z pewnością wychwyciłby ten gest nawet patrząc zupełnie gdzie indziej.
-Jutro, opowiem wszystko jutro, teraz przypilnuj chłopaka, jego rodzice będą za pół godzinki - "godzinka" jaką zostałem obdarzony przez matkę Rafała wystraszyłaby Małgosię, dlatego nieco zredukowałem ten czas. Rafał nie pisnął ani słowa, o mym kłamstewku. Uf.
-Dobra, ale słuchaj, masz tu jeszcze jeden papier do wypełnienia, zamówienie tej starszej pani nie ma wpisanych rozmiarów szkieł, numeru oprawek...- że też zdarza się to właśnie teraz - akurat miałam do ciebie dzwonić, żebyś wracał. - Śmieje się. Do licha! No nic, trzeba szybciusieńko wypełnić te trzy stronki i jazda, byle dalej od obowiązków i wszelakiej odpowiedzialności. Dzisiaj piątek. Nawet jeśli nie mam żadnej kolacji - a powinienem mieć. Zaznaczoną tuż pod cyframi w kalendarzu.

Wypełniając papiery na kolanie, przysłuchuję się rozmowie Rafała i Gośki.
-[...]No, ale jakie mocniejsze?
-Takie, żeby przy headbangingu nie spadały, wie pani. -nie wiedziała. Skąd miała wiedzieć.
-Przy czym?
-No, ja gram na gitarze w kapeli metalowej, nazywamy się śmierć mordercy i na koncertach trzeba dużo ruszać głową i szybko w sumie, to, żeby mi wtedy nie spadały[...]

Mając taki doping z robotą uporałem się w czasie poniżej dwóch minut. Potem, siedząc w domu rozmyślałem nad faktycznym trupem mojego życia towarzyskiego od pół roku spoczywającym w nienaruszonym piekarniku, naszło mnie pewne pragnienie. Nie było ono związane z jedzeniem, nie dotyczyło towarzystwa. Czego zatem? Nie mam bladego pojęcia. Może chodziło o wolność? W każdym razie podszedłem do stereo, wrzuciłem, najostrzejszą z piosenek, którą mogłem znieść, wybrałem miejsce na środku pokoju i rozpocząłem. Headbanging do nuty "White Room"(wykonanie Claptona) z całą pewnością wyglądał obciachowo, ale smakował lepiej niż zmyślona, umówiona kolacja.



Amelia

Moje imię jest słodkie, o krok mu do anielskości. Jako dziecko chcę zostać archaniołem. Pociąga mnie bezpłciowość. Wygląd krocza przy bezpłciowości. Moje imię jest słodkie jak ciekawość. Noszę na jego cześć różnorakie przedmioty. Swoją twarz organizuję w choinkę, po czym ubieram i przystrajam ją, ja, Amelia.

Pielęgniarz z czwartków jest słodki. Jest aniołem. To zdecydowanie odróżnia go ode mnie. Trochę lśni i trochę się uśmiecha, kiedy widzi, że nie śmiem odpowiadać na jego zaczepki. Słyszę w takich wypadkach: "Amelka, Amelka, powiedzże co, nie lękaj się więcej, nie lękaj". Oczywiście jest to anielski śpiew jedynie, a nie prawdziwa jego wola. Wiem dobrze, że obraziła bym go, odzywając się. Nie znam nawet jego prawdziwego, archanielskiego, bo na pewno nie jest zwykłym aniołem, imienia. Dla niepoznaki wołają go Paweł. Paweł jest słodki jak tajony sekret. Noszę ku jego czci wielolite zadrapania na rękach. Zawsze je zauważa, po czym kiwa przecząco głową, robi to jednak tak wolno, że nie mam wątpliwości, co do jego aprobaty. Gdy wychodzi biorę się za nowe znaki, ja, Amelia.

Mam tu, w tym wszystkim, rywalkę. Aleksandra z łóżka obok jest zuchwałą i bezbożną heretyczką. A wiadomo, że po chrześcijańsku jest najwyżej stawiać jeszcze nie nawróconych. Aleksandra często lekceważy znaczenie wysłannika nieba, pokrzykuje i wymyśla nań. Bluźni w oczy, żywe zło. Słów, które padają wtedy z jej ust nie będę powtarzać, gdyż nie wypada, z moimi aspiracjami. Zamaskowany w pielęgniarzu archanioł odpowiada jej, naucza ją i odprawia na niej egzorcyzmy. Musi to jednak, co zrozumiałe, czynić pod płaszczykiem żartobliwości. Korytarzem przechadza się bowiem zbyt wielu świadków, mogących nie zrozumieć, prawdziwego usposobienia i prawdziwego języka Pawła. Zaprawdę jego prawdziwy język ujawniał się już stokroć razy. Jako wierna uczennica i wyznawczyni zapamiętałam bardzo wiele zwrotów. Tymi, rzecz jasna, podzielę się z każdym, w imię jasności i dobra. "kOrwa-ać", "narae ileanie", "japedoa zajeżom sąd", Aleksandra mówi, że się przesłyszałam. Kurwa mać, na razie miłe panie i ja pierdolę, zabierz ją stąd, to jej bluźniercze alternatywy dla anielskich słów. Pewnego razu poprosiłam ją, aby spytała pielęgniarza o jego niebieskie inicjały. Ona i tak plecie bzdury, a tym sposobem, przynajmniej będę wiedziała. Powinnam przewidzieć, że ta ateistka potrafi popsuć nawet najprostszą rzecz na tym padole łez. Była bardziej niedyskretna niż mogłam się spodziewać. Głośno i przy otwartych drzwiach, wypowiedziała całą tajemnicę pochodzenia Pawła, zaczynając od "Amelia uważa...". Przez to archanioł, ani nie zdradził swego imienia, ani nawet nie potwierdził niczego. Śmiał się za to w głos, ale w jego błyszczących oczach dostrzegałam strach przed zdemaskowaniem. Od tamtej pory rzadko mówi do mnie i o ile to możliwe nie patrzy na mnie archanielskim spojrzeniem. Teraz maska ubawionego musi mu towarzyszyć do końca, co zrozumiałe. Jest tu by się mną opiekować. Anielska opieka jest słodka niczym zawstydzenie. Sądzi, że go wydałam, ja, Amelia.

Szatan w pozorach wykwintnej kobiecości spaceruje po pokojach dość nieregularnie, czasem zdarza się mu zaglądać do nas cztery dni z rzędu. Doktor Rowiecka, to niesamowicie pasujący przydomek. W tym miejscu jednakże nic się nie ukryje, tak jak nie zdołała się ukryć tożsamość Pawła. Doktorka jest za to dokładnie odmiennym przypadkiem. Co do Pawła wciąż większość z naszych dziewcząt ma wątpliwości. Co do Rowieckiej, żadna. Knujemy przeciw szatanowi, podkładamy jej nogi, gryziemy, drapiemy, opluwamy, wyklinamy, niekiedy i chowamy się przed nią pod łóżka. Czy diabeł jest kobietą? Nie dowiemy się. Ostatnim razem próbowałyśmy tego dociec zbyt wielką chmarą. Każda z nas była ciekawa. Nie udało się. Od tamtej pory Szatanowi towarzyszą dwa, dobrze zmieszczone w męskich ciałach, demony. Kazałam Aleksandrze wypytać je o prawdziwe imiona. Myślę, iż to konieczne przy ewentualnych egzorcyzmach. Moja sąsiadka nie boi się dobra, nie boi się zła. Może to uczynić, więc zaciskam pięści w nadziei.
**
Przed dzisiejszą wizytą Szatana, dzieje się coś okropnego. Dziewczęta donoszą mi o zajściu najprędzej jak mogą.
- Diabeł całuje się z twoim archaniołem, Mela! Diabeł, zobacz, zobacz! - jako że aktualnie zostałam nieco uziemiona, nie mogę wstawać. I na to znajduje się metoda. Aśka z pokoju naprzeciwko zwraca swoje małe, toaletowe lusterko w kierunku dyżurki.
- Nie zbadane są ścieżki pańskie! - wyprzedza mnie śmiechem, moja sąsiadka. Ta para okazuje się słodka, zupełnie jak moja konsternacja. Ja, Amelia, wbijam profil mocno w poduszkę. Moja głowa rano jeszcze, była przystrojona kolorowymi papierami i literami wyciętymi z gazet, na czole ustawiłam oko pluszowej maskotki, opleciona wokół ucha kokardka zadawała szyku. To lepiej, że ściągnięto te wszystkie rzeczy. Tej minuty ja, Amelia, żałuję swojej ślepoty. Nic z tego, póki kątem oka widzę zwierciadełko, kątem myśli szukam wytłumaczenia. To dobro jak zło, słodkie, wytłumaczeń nie ma. Miotam się w potrzebie izolacji. Do poduszki udaje mi się przylec jedynie profilem.