sobota, 27 czerwca 2009

Animal planet 2




Jak co południe odkręciliśmy wszystkie krany w domu, zeszliśmy do piwnicy i ułożywszy się wygodnie w fotelach czekaliśmy. Najpierw wylewał zlew, choć nieco pojemniejszy od łazienkowej umywalki (może po prostu był już w jakimś stopniu zapchany resztkami jedzenia, których nie mieliśmy ochoty wyrzucać do śmietnika?) po zlewie przezroczystymi strugami zanosiła się umywalka, po tej zaś przychodziła kolej wanny. Prysznic ustawialiśmy bezpośrednio na podłodze, jako że w innym wypadku, tak drogocenna dla nas ciecz zdążyłaby zniknąć w odpływie.
W czas tej sztucznej powodzi, wyłączaliśmy korki a wszystkie sprzęty które mogły ulec jakiejkolwiek awarii w kontakcie z h2O wynosiliśmy na piętro; nieraz zdarzało się zapomnieć tego czy owego, jednak na ogół cechowała nas aptekarska pamięć.
Kiedy pokrytą kafelkami i marmurowymi płytkami podłogę parteru przykrywała pierwsza, podobna raczej plamie z soku niż powodzi, fala, rzucaliśmy sobie parę podekscytowanych spojrzeń. Oczywiście siedząc w piwnicy nie mogliśmy tego widzieć – słyszeliśmy. Słuch, cała zabawa opierała się właśnie na nim. W imię doznań czwórki naszych uszu, w imię ich autonomicznej, niemniej obejmującej całe ciało (a i ducha) przyjemności praktykowaliśmy ten rytuał ranek w ranek od stu dwudziestu siedmiu dni, to jest odkąd pierwszy raz poznaliśmy moc tego typu oswojonych jezior.
Siedzimy zatem wciskając kręgosłupy w zielono-brązowe, sztruksowe obicia foteli, a hydro nie próżnując wzbiera, szeleści; zaczyna się koncert.

Nigdy nie śmiałbym przerwać tej przewiniętej jakąś intymnością wodnej partytury, acz ten dzień był nietypowy, uświadomiłem to sobie właśnie teraz, kiedy egzoterycznie stałem na kraju już mając oddać się owej melomańskiej rozkoszy.

- wiesz wygoglowałem się dzisiaj. – rzuciłem nie wiedząc do końca w jakim celu.
- i co dużo poleciało?
- co? Co ty? gogle, Internet, wyszukiwanie… - najwidoczniej droczyła się ze mną
- co ci wyskoczyło?
- nie wykorzystałem karnego we wczorajszym meczu, jestem w kilku samorządach szkolnych, w łodzi zajmuję stołek menadżera w dochodowym przedsiębiorstwie usługowym… - odparłem bez zająknięcia, starannie ważąc sylaby, akcenty tudzież pauzy.
- a sobą nie jesteś?
- nie na pierwszej stronie – brutalna prawda kąsała mnie w napięte bez potrzeby łydki.
- chciałbyś mnie wygoglować?
- myślałem, że nie jesteś w nastroju…- i ja się podroczę.
- gogle Internet wyszukiwanie?
- myślę że ty byłabyś tylko sobą… masz rzadkie imię, masz pseudonimy artystyczne, tytuły dzieł, nagrody… - w istocie, przynajmniej jedno z dwojga…
- ostatecznie nikt nie będzie mnie znieważał niestrzeżonymi jedenastkami
- znajdę tego skurwysyna i każę zmienić nazwisko! – wypaliłem zupełnie niepotrzebnie, a moje wnętrze zapłonęło wulgarnym uśmieszkiem.
- na pewno posłucha.
- nie kpij – kontynuowałem chichot w interieur
- znajdź sobie ksywkę, napisz powieść, wyślij gdzieś…
- powieść? O czym? – nie pierwszy raz namawia mnie do tego, każdy pretekst wydaje się odpowiednim by przemalować powieścią.
- o tym. o tym, że codziennie słuchasz lejącej się po schodach wody, o tym, że robisz to w moim towarzystwie, o tym o czym rozmawiamy i dlaczego dzisiaj rozmawiamy zamiast słuchać jak zawsze.
- nie wiem dlaczego – zastanawiało mnie to od sekundy, w której przerwałem powszednią nam ciszę.
- skoro nie wiesz to na powieść raczej liczyć nie możesz/może dramat/wiersz/opowiadanie?
- dlaczego rozmawiamy?
- więc jednak interesuje cię powieść?
- nie, po prostu nigdy nie rozmawiamy tutaj, o tej porze.
- więc twoim zdaniem rządzą nami jakieś reguły
- teraz rozmawiamy żeby udowodnić że nie rządzą?
- wciąż pachniesz epiką
- ty wciąż mówisz
- i ty
- słuchajmy, za chwilę trzeba będzie zakręcić – przesadziłem, to przecież wciąż jeszcze początek manewrów.
- wiesz, nie mam na to ochoty, już nie słyszę w tym melodii, już mi się to nie podoba.
- co teraz?
- wygogluję coś co do mnie pasuje
- wedle jakich kryteriów? – znów się nabija, podłapała goglowanie.
- wedle instynktu
- byle nie był to silnie umięśniony artysta plastyk – takich lubisz najbardziej, sam po części jestem przykładem tego opisu.
- nie chodzi przecież o osobę, chyba, że utożsamiasz się z tym – wskazuje strugi kranówy, która właśnie oszkliła schody i z wolna zaczęła zbierać się w najniżej położonych nierównościach podłogi. Utożsamiałem się z tym. Możesz śmiało przyprowadzić tu stado lepszych ode mnie mężczyzn, kobiet, jakich z pewnością nie da się pomylić przez Internet. Możesz sobie ich goglować, niech oni dla pewności wygoglują ciebie, goglujcie się w ilu się wam podoba i jak wam się podoba. Tak, utożsamiam się z tym, choć też przestało mi zależeć na odgłosach kłamanego potoku w środku miasta. Zaległo milczenie, a każde z nas próbowało w nim na nowo wsłuchać się w wodniste już symfonie tlenku wodoru drugiego, prawda była taka, że wszystko się nudzi, nawet klasycy, nawet koncept art, nawet babcia i dziadek i stacje telewizyjne, wszystko. Ani ja ani tym bardziej ona, nie byliśmy już spragnieni, a w chlipaniu cieczy słyszeliśmy już jedynie grzyb i pleśń na ścianach, odrywające się warstwami od ławicy tynku rybki emalii mieszane z gładzią szpachlową, rafy koralowe zalanego dywanu szary, ledwie widoczny kurz niczym plankton.

- pójdę zakręcić krany
- poczekaj
- co
- dobrze by było ostatni raz popływać we własnym sosie
- jasne, ale i tak muszę się upić
- przynieś dwie butelki i odgrzej coś szybko, podobno pływanie wzmaga apetyt
- piwnica to średni basen
- nie gadaj tyle, ostatni taki dzień, trzeba go uczcić


Wrzuciłem do mikrofali dwie malutkie bułki nadziane czymś w rodzaju mięsnego farszu, spod łóżka wygrzebałem jakiś niespecjalny Cognac i likier w ciemnobrązowej flaszce wyobrażającej kobietę o obfitych kształtach. W niecałe pięć minut byłem ponownie w piwnicy. Wody do pół łydki, „zimna ta woda”; ona zanurzona – cała - przybiera dziwną, choć być może i wygodną pozycję leżącą na podłodze, z głową wspartą o spód fotela, bluzka jeszcze bardziej obciska symetryczne i kształtem podobne spływającym po szybie kroplom piersi.

- Łap! – pierwsza bułka ląduje na tafli, chlapiąc w jej zamknięte oczy.
- co robisz? Chcę tę drugą teraz ty będziesz to jadł!
- łap! – szepnąłem bezgłośnie rzucając drugą, tak aby uniemożliwić jej ocalenie pieczywa.
- co ty zwariowałeś? – uśmiech zagościł na jej twarzy, a mokre włosy zaczęły rodzić krople na pytająco przechylonej twarzy. Oczy jej otworzyły się nieco szerzej, akurat tyle milimetrów, by domyśliła się przyczyny mojego zachowania. Kiedy poczułem, że wie co jest grane, wyjąłem spod pachy drugą butelkę i w jednym momencie, mając już oba flakony w rozedrganych dłoniach, wykonałem niemal estradowy ruch rozkładania ramion. W ostatnim stadium mego manewru zwolniłem uchwyt założony panicznie na szyjkach obydwu naczyń. Brzęk dotarł do mnie jednocześnie z dwóch stron pomieszczenia, jednak dalej stałem z ramionami wyciągniętymi niczym skrzydła kondora, a i świat wokół mnie zaczął się obracać. Na przymkniętych powiekach odbywała się projekcja filmu przyrodniczego. Nie było w nim lektora, a obdarzone piórami, dwumetrowe bestie kołowały nad skalnymi wypustami – to powtórka, widziałem ją tyle razy, zaraz dojdzie do pikowania, po którym kondor ( a może to sęp?) wróci do swojego gniazda z obfitym obiadem – otworzyłem oczy jeszcze szerzej od niej. Westchnąłem ciężko. Przemówiłem i mówiłem, mimo iż głos wydawał się jakby nie moim głosem, połowa powietrza zaś, normalnie wydychanego, zatrzymywała się w gardle.

- Nie zamierzam do końca życia odstawiać tych cyrków, chyba nie myślałeś, że bawiły mnie nasze „wspólne” –miałem problem z podkreśleniem cudzysłowu, ale zdziwienie, że jestem w stanie zapamiętać tak długi fragment tekstu po zaledwie jednym czytaniu wygrało z źle wyartykułowanymi czterema kreskami – „wspólne” – powtórzyłem jednak, może dla hecy, a może dla wzmocnienia – pływanie. – ten wyraz także załapał się w cudzysłów.

- znalazłeś list. – jej wzrok utkwił w rozprysku gęstego kremowego trunku, nie miałem jednak zamiaru oddawać pola ciszy.
- to nie ja zacząłem ten „cyrk” – tutaj cudzysłów zabrzmiał wyraźnym barytonem – nie ja nalegałem każdego dnia na to wszystko. W dodatku kiedy ja dawałem sobie spokój, schodziłaś tu i taplałaś się w najlepsze, a teraz list! Dlaczego list? Nie zasłużyłem na konfrontację?
- znalezieniem listu na pewno. – dokończyła ponuro.
- hipokrytka!- wody było prawie po kolana, akustyka piwnicy zmieniała się na każde słowo.
- i co utopisz mnie? – z zaszłej wilgocią i grzybem ściany zaczęły, warstwa po warstwie, odczepiać się pokruszone ławice ściennych rybek.
- zasłużyłabyś sobie – powiedziałem jednocześnie parskając, byłem szczerze ciekawy końca tych żartów.
- idę się spakować.

Poszła, a ja wcale nie otarłem się o jej przemykające obok ciało. Stojąc u góry schodów spytała łagodnie, przepraszająco, choć ton ten mógł wynikać równie dobrze z oślepienia światłem dnia co z żalu.
- zakręcić wodę?
Było to pytanie za milion, nie czekała długo na odpowiedź, kiedy namyśliwszy się za jąkałem tak samo łagodne „nie” już jej nie było. Ech, te subtelności: nic nie naprawią, nie cofną niczego, a cisną się na usta i promieniują oczami. Że też poszedłem po picie. Gdyby likier (obecnie żałośnie spływający w dół po chropowatej powierzchni pionowej) nie zmusił mnie do przesunięcia szafki nocnej, nie znalazłbym tej gotującej się widać od dawna, bo pokrytej lekkim kurzem literackiej niespodzianki.

Życie nie kończy się na kobiecie w liczbie sztuk: 1. nie zamyka na zaszłej wilgocią piwnicy w liczbie sztuk: 1. Wyciągam palec wskazujący i posuwistym ruchem nabieram nań kapkę likieru, czynność powtarzam raz, drugi, trzeci, póki z tajemniczym prądem nie podpływa do mnie jeszcze mniejsza niż wcześniej, rozwodniona bułka z mięsem, potem kolejna. Wszystko smakuje inaczej, bardziej lekko, niewątpliwie to sprawa wody. Zdejmuję ubranie, nurkuję, wstaję. To przypadek, że akwen pogłębił się i sięga przyrodzenia?


- 17.10.2008 -


Brak komentarzy: