sobota, 27 czerwca 2009

Kosmiczne przypadki - rozdział I






internetowy spowiednik robotyczny


Podobno niektórzy ludzie potrafią przewidywać złe rzeczy i w porę uciekać od tragedii, w moim przypadku mechanizm ten działał połowicznie, co znaczy mniej więcej tyle, że posiadałem receptory nieszczęść, zupełnie nie reagując na bodźce.
Tego dnia wstałem lewą nogą, pewnie robiłem to zawsze, ale wtedy wyraźnie to zauważyłem. Automatyzm ruchów człowieka zwiększa się proporcjonalnie do ilości alkoholu, który właśnie spożył. Dwie godziny spóźnienia, to chyba mój rekord. Zapomniałem nastawić budzika, w imprezowych warunkach zdarzało mi się to dosyć często. Zanim wyruszyłem do pracy, rzuciłem jeszcze okiem na duży pokój w poszukiwaniu przyjaciół, którzy po moim wyjściu mogliby zająć się monstrualnym bałaganem, wynikiem cztero-dniowej, zbiorowej kontemplacji zawartości mojego barku. Niestety jak to mówią: „Przyjaciół poznaje się w biedzie”. Nawet kuchnia świeciła pustkami. Nagle, jak piorun z jasnego nieba, spadło na mnie, że właśnie dziś nasza firma przeprowadza jakieś specjalne szkolenie, obowiązkowe dla wszystkich pracowników. Zaraz, zaraz, ale skąd ja to wiem? Porozglądałem się dookoła w nadziei, że znajdę coś co pomoże mi zrozumieć więcej. Intuicja podpowiadała, że jestem bardzo blisko źródła mojego niepokoju. Wciąż byłem na wpół świadomy. Odwróciłem się po raz kolejny: „Bingo!”- na szczęście ktoś był na tyle życzliwy i napisał mi wiadomość na drzwiach lodówki .
„Marek, dzwonił twój szef masz jakąś ważną sprawę w pracy, gala czy coś, nie wiem, ale gość mówił, że wolałby abyś wpadł wcześniej. Jacha”
Oblały mnie ciarki. Gala? Przecież nie zdążyłem odebrać rzeczy z pralni. Popatrzyłem w lustro: totalny marazm, potargane włosy, szminka na koszuli, szyja sina od malinek. „Nieźle się bawiłem” pomyślałem uśmiechając się ponuro, wyglądałem jak gówno i pewnie tak samo pachniałem.
Kiedy już dotarłem na miejsce osłupiałem z wrażenia. Nad głównym wejściem do budynku wisiał transparent, starannie otoczony tysiącem różowych baloników. Kosmiczna czcionka zdawała się zlewać tworząc surrealistyczne kształty, napis głosił: „INTERNETOWY SPOWIEDNIK ROBOTYCZNY”.
- Co to kurwa jest?- mruknąłem pod nosem, nadal wpatrując się w zagadkowy billboard.
- Nie mam pojęcia, ale już mi się podoba…- zagrzmiał wysoki głosik tuż za moimi plecami. Nie musiałem się nawet oglądać, ten skrzeczący samogłoskami, przeamerykanizowany gwizd byłem w stanie rozpoznać z odległości stu metrów. Marla. Marla Kostrzewski tak właśnie nazywała się esencja moich niepowodzeń, mój kat i najgorliwszy prorok moich upadków.
Kto w tym kraju zmienia sobie imię z Marlena na Marla? Kto zamiast odmienić nazwisko i przystosować je do swojej płci celowo zostawia je tak aby końcówka brzmiała „ski” a nie „ska”? Odpowiedź jest prosta i pałęta się za mną już od początku studiów. Marla była moją główną konkurentką do fotela wice prezesa Agencji Reklamowej Klawa Reklama, konkurentką, której z racji posiadania genitaliów nigdy nie byłem w stanie przebić. I Nigdy nie będę, mam nadzieje. Po krótkiej wymianie myśli, subtelnym wpleceniu w nie wzajemnych obelg, ruszyliśmy każde w swoją stronę.
W drzwiach do gabinetu spotkałem czekającego Kamila, mojego jedynego tutaj prawdziwego i odwiecznego towarzysza broni, który wytłumaczył mi o co chodzi w akcji „INTERNETOWY SPOWIEDNIK ROBOTYCZNY”.
- Wiesz Dowej, to zupełnie proste.- wycedził z solidnym kawałkiem pączka w ustach- Przynieśli nam specjalny komputer, który ma za zadanie sprawdzić na ile zaszkodzisz, a na ile przyczynisz się do rozwoju agencji.
Tego dnia uśmiech nie schodził mu z ust.
-To co w tej chwili zrobisz, zależy tylko od ciebie- mówił Kamil kontynuując swój wywód- ale wiedz jedno staruszek Wiesław wyleje cię na zbity pysk jeśli nie wyznasz swoich grzechów i nie wprowadzisz swoich danych do tej czarnej skrzynki czekającej tylko by ocenić twoją dotychczasową karierę i kreatywność…
- To ty już to widziałeś? – spytałem.
- Nie- odpowiedział dziwnym, nieobecnym tonem – Ja, to są tylko moje wyobrażenia…- urwał szybko, z przekonaniem dodając:
- Osiągniesz czyste sumienie, równowagę moralną i zaufanie Wiesława, to zupełnie normalne, że się stresujesz, ale bez przesady.
- Poczekaj…ale jak?- zająknąłem.
- Wiesz sam tego dokładnie nie wiem, to jakiś nowy wynalazek Japończyków czy coś…Podobno w samym Tokio wylali z dwa tysiące ludzi z Toyoty, Nissana i innych takich…
Nigdy nie byłem patriotą, nigdy też nie przywiązywałem wagi do rzeczy które robię i do szyldów, pod którymi przychodzi mi je robić, ale coś wewnątrz mnie nie zważając na nic krzyknęło, krzykiem pełnym wyrzutów jak spojrzenie żebraka. Kurwa czy ja zawsze muszę być sam sobie winien. Nie potrafiłem wykrztusić z siebie słowa.
- No i co tak milczysz? Świat się zmienia teraz każdy chce osiągać sukcesy na rynku. Ty wiesz ile Wiesio wybulił kasy, żeby nas przebadali?
- Mówiłeś, że to konfesjonał…- spokojnie wymamrotałem. Na twarzy Kamila malowało się zdziwienie wymieszane z prawie niedostrzegalnymi spazmami śmiechu.- konfesjonał i badanie?
- Oj ty akurat nie masz się czego obawiać!- rzucił zmęczony moimi pytaniami, odwracając się za jedną z sekretarek, był typem Casanovy, non-stop flirtował z kim się dało, wszystko wiedział pierwszy, a więc przyjaźń z nim, nie licząc drobnych incydentów, miała niemal same korzyści. Jak wszyscy pracownicy, dzisiejszego dnia zwolnieni z obowiązków, wzięliśmy numerki od pięknej japonki stojącej w holu i udaliśmy się pewnym krokiem na sam początek długiej kolejki ciągnącej się aż pod gabinet Wiesława, mojego szefa. Wyprzedzając drugą dziesiątkę, w skład której wchodzili między innymi techniczni, operatorzy i tłumacz hiszpańskiego, zauważyliśmy, że kolejka stoi w miejscu, a sam staruszek Wiesiu stojąc z ramionami wspartymi na biodrach wyraźnie na coś czeka. Już wpychaliśmy się między Elizę z obsługi klienta a Wysokiego Dudka, speca od animacji, zauważyłem, że wszyscy łącznie z Kamilem patrzą na mnie z rozbawieniem, zupełnie jakbym miał na sobie okulary ze sztucznym nosem lub inny podobnie śmieszny gadżet. Przez moment pomyślałem, że może nie zmyłem całej szminki, albo golf zakrywający ślady po wczorajszych ekscesach zsunął się zbyt nisko. Nie była to jednak, żadna z rzeczy, które przychodziły mi do głowy, już miałem zapytać Kamila o co chodzi gdy, w holu zagrzmiał niezrozumiale wzburzony bas Wiesia. On również wyglądał na rozbawionego sytuacją.
- Dowej gdzie ty się pchasz?- usłyszałem i olśniony hukiem potęgowanym przez nienaturalne echo, widocznie jeszcze byłem pijany, przestałem szarpać się z Elizą o miejsce.
- Przepraszam szefie już idę na koniec.- rzuciłem i klepiąc rechoczącą już wniebogłosy Elizę po ramieniu dodałem- przepraszam.
- Chwila Dowej! Teraz twoja kolej!- ryknął już śmiertelnie poważny staruszek. To co robiła jego krtań było nie do opisania, zupełnie jakby ktoś włożył mu do gardła mikrofon i przystawił mi do ucha kolumny. Cały dygotałem, po mimo faktu iż byłem jednym z najbardziej lubianych przez szefa pracowników. Więc jednak wchodziliśmy według określonej hierarchii?
Gdy wchodziłem do gabinetu naszego czcigodnego CEO, Wiesław obdarzył mnie uśmiechem i poklepał po plecach. Popatrzyłem na biurko szefa, a więc rzekomy spowiednik to najzwyklejszy program komputerowy? Może cały ten ambaras o nic, zawsze mogę przecież wpisać nieprawdę. Jak się później okazało nie mogłem. Po minucie byłem już dokładnie poinstruowany jak się spowiadać z czego i w jakim celu. Na początku z ambiwalentnymi uczuciami ostentacyjnie demonstrując sztuczne do granic możliwości rozbawienie trywialnie wstukałem w odpowiednie miejsca swoje dane i wypełniłem obszerną ankietę dotyczącą charakteru mojej pracy i oceny funkcjonowania agencji. Czułem się jak ktoś kto z nie znanych bliżej powodów dobrowolnie zgodził się na przetestowanie nowej broni chemicznej i właśnie podpisuje swój wyrok. Jedyną myślą, która mnie pocieszała było to, że wszyscy czekali na mnie, nawet Marla, która zajmowała pierwszą pozycję w kolejce musiała przełknąć mój tryumf. Please wait, loadnig…Robot też musiał zebrać myśli, zaczynał się rachunek sumienia.
Zorientowawszy się, iż w nie wyjaśniony dotąd sposób odebrano mi możliwość oszustwa, w głowie konstruowałem pytania, które miałbym zadać japońskiemu doktorowi siedzącemu po mojej prawej stronie. Po wielu próbach doszedłem do wniosku, że nie sposób zapytać „dlaczego nie mogę skłamać?” bez równoczesnego wyjawiania moich złych zamiarów. „Przecież tylko praca!” pomyślałem biorąc się w garść. Wypisałem wszystko. Cały ten zapierdolony w dupę libertynizm epoki, który jakimś cudem wpadł mi w ręce przez wszystkie lata mojej pracy tutaj. Zaczynając od mandatów - tych niezapłaconych, przez rozliczne występki z lekkimi narkotykami w tle, po łamanie praw autorskich. Grzech w świetle monitora wygląda całkiem inaczej, Bóg zwyczajnie leje na wszystkie te opinie z Allegro, wypowiedzi na forach dla podartystów i rozsyłanie wirusów przez gadu-gadu. Z nim było inaczej. Wirtualny kapłan, czymkolwiek był, stał gdzieś tam, pod drugiej stronie machiny zdematerializowany co chwile utwierdzając mnie w przekonaniu, że nieprzerwanie spogląda mi w konto i studiuje historie odwiedzonych przeze mnie stron internetowych.
Maniakalnym zadowoleniem kwituje odbiór nielegalnej pornografii „pobranej bez zgody producenta” ze strony o komicznej nazwie MisiuPysiu.com. Chciałbym chociaż na moment dorwać tego wesołkowatego skurwysyna, który kazał mi tu przyjść motywując propozycję osiągnięciem czystego sumienia, równowagi moralnej i zaufania – nic z tego Kamil pewnie flirtował sobie spokojnie z Elizą, dryfując w głębokiej nieświadomości problemu z jakim się w tej chwili mierzyłem.
Szef stał nade mną, czułem jego wzrok utkwiony między czarnymi literami rozpisanymi na klawiaturze, po której w tym momencie swobodnie wędrowały moje palce. Teraz kiedy i on pozna wszystkie moje wybryki, nigdy więcej nie da mi wolnej ręki w żadnej dziedzinie mającej jakikolwiek związek z kontaktami międzyludzkimi. Ba! Być może nawet odeśle mnie prosto do więzienia.


- 10.02.2007 -



Brak komentarzy: